Ataki jądrowe na Nagasaki i Hiroszimę. Czy tak naprawdę musiało do nich dojść?
5 i 9 sierpnia 1945 roku w Japonię uderzono dwoma eksperymentalnymi bombami. Amerykanie przez lata utrzymywali, że ataki jądrowe zakończyły II wojnę światową. Tak naprawdę były to zbrodnie wojenne, do których nie musiało ogóle dojść.
Zbrodnia wojenna
Cesarstwo Japonii już w 1944 roku wiedziało, że rozpoczęło wojnę, której nie ma szans wygrać, dlatego próbowali doprowadzić do rozejmu. Jednakże Amerykanie byli głodni zwycięstwa i odmawiali podjęcia jakichkolwiek rozmów pokojowych. Jedynym rozwiązaniem według nich była totalna kapitulacja Japonii.
Na długo przed bombami atomowymi, Amerykanie wysyłali nad Japonię bombowce z ładunkami zapalającymi. Takie akcje odwetowe wzmogły się po 1944 roku, gdy lotnictwo Japonii miało coraz większe braki w zaopatrzeniu i samolotach.
Skutki działań były tragiczne, a burze ogniowe pochłaniały bez problemu w większości drewnianą zabudowę japońską. W samym nalotach na Tokio zniszczono ponad 277 tys. budynków, a śmierć poniosło blisko 70 – 80 tys. ludzi.
Oficjalnie te działania miały „unieruchomić przemysł Japonii”, jednakże braki w zaopatrzeniu armii japońskiej pojawiły się już w połowie 1944 roku. Amerykanie nie musieli uderzać w ośrodki przemysłowe, bo te i tak nie funkcjonowały. Mimo tego zdecydowano się na takie akcje. Poniżej widzimy płonące Tokio:
Same bomby atomowe dokonały jeszcze większych zniszczeń. Hiroszima składała się z 76 tysięcy budynków, jednakże po wybuchu zostało ich ledwie 6 tys. Z kolei centrum Nagasaki praktycznie zniknęło z mapy, zmiażdżone ogromną falą uderzeniową i ogniową.
W wyniku zrzucenia obu bomb atomowych zginęło od 100 do nawet 200 tys. osób. Dokładne szacunki nie są znane, wielu mieszkańców po prostu wyparowało przez skutek olbrzymiej temperatury. Śmierć czaiła się także po wybuchu, albowiem promieniowanie skutecznie skaziło ziemię oraz zanieczyściło źródła wody pitnej.
Ludzie nie mieli jednak o tym pojęcia. Najgorsze było to, że przyjeżdżające na miejsce służby ratownicze także były nieświadome niebezpieczeństwa, więc i oni po pewnym czasie zmarli z powodu promieniowania.
Skutki zaskoczyły nawet Amerykanów, a „sukces” zakończenia II wojny światowej przypisano działaniu bomb atomowych. Projekt Manhattan, w ramach którego skonstruowano nową broń, okazał się sukcesem.
Mit operacji Olympic
Do dziś Amerykanie twierdzą, że w ramach tzw. operacji Olympic, czyli desantu na wyspy Japonii, w walce zginęłoby ponad milion żołnierzy amerykańskich. Owszem, biorąc pod uwagę nienawiść ludności japońskiej do USA (propaganda zrobiła swoje), można byłoby przypuszczać, że nawet cywile mogliby stanowić zagrożenie.
Jednakże totalnie pomija się fakt, że Japonia chciała podjąć rozmowy pokojowe od początku 1944 roku, a te ciągle odrzucano. Poza tym dowództwo amerykańskie po zdobyciu dominacji w powietrzu nad wyspami Japonii testowało różne rozwiązania prowadzenia konfliktu m.in. wspomniane naloty dywanowe.
Samo zrzucenie bomb atomowych na Japonię było testem rażenia nowej broni, chciano także zaobserwować jej dewastacyjne skutki. Dlatego wybrano miasta bez żadnego znaczenia strategicznego z punktu widzenia wojskowego, ale o gęstej i drewnianej zabudowie.
Akcja zrzucenia bomb atomowych miała podszycie stricte polityczne. ZSRR zdominowało Europę, a USA chciało ugruntować swoją pozycję na świecie. Pokaz tak potężnej broni zapewnił, że Stany Zjednoczone będą miały dużo do powiedzenia na arenie międzynarodowej. Jednocześnie doprowadziło to do początku Zimnej Wojny.
Przez lata powojenne nienawiść miała się dobrze
Amerykanie nie mieli także żadnego poczucia winy w stosunku do zamordowanych mieszkańców Japonii, choć wielu dowódców po stronie amerykańskiej i brytyjskiej twierdziło, że bomby atomowe były przesadą. Mimo tego w 1946 roku dalej prowadzono testy jądrowe w trakcie operacji Crossroads.
Po zadowalających wynikach urządzono wojskowe przyjęcie. Aby „uświetnić” tę uroczystość, przygotowano specjalny tort, który wyglądał jak grzyb atomowy po wybuchu. Z uśmiechem był krojony przez wiceadmirała Blandy’ego wraz z żoną.
Japończycy żyjący na terenie USA w trakcie wojny nie mieli łatwo. 19 lutego 1942 roku prezydent Franklin D. Roosevelt wydał zarządzenie 9066. Ów dokument wskazywał określone strategicznie miejsca na zachodnim wybrzeżu Stanów Zjednoczonych jako niedostępne dla osób pochodzenia japońskiego. To dawało lokalnym władzom możliwość wysiedlania Japończyków i umieszczania ich w obozach internowania.
Także kultura amerykańska nie miała litości. W trakcie wojny przedstawiano Azjatów jako wrogów publicznych, nawet można byłoby powiedzieć, że podludzi. Tysiące Japończyków amerykańskiego pochodzenia przeżywało gehennę oraz codzienne oskarżenia o bycie „cesarskimi szpiegami”.
W tym czasie rdzenni Japończycy próbowali odbudować zrujnowane miasta, a wielu z nich umierało w męczarniach z powodu skutków choroby popromiennej, która w zależności od dawki promieniowania mogła zabić w przeciągu dni czy nawet lat.
Wpływ na kulturę
Dwa ataki jądrowe zmieniły Japonię na zawsze. Do dziś w kraju panuje ogromne nastawienie antyatomowe, z kolei w kulturze ma to jeszcze mocniejszy wydźwięk. Chociażby słynna Godzilla powstała jako film mający konkretną treść do przekazania, ten wydźwięk zmieniono, gdy film trafił do Stanów Zjednoczonych.
Z przekazu przeciwko używaniu broni jądrowej zostało niewiele, a amerykański widz chłonął prostą fabułę, gdzie potwór z morza niszczy miasto. W końcu Amerykanie nie mogli wątpić w działania swojego rządu sprzed kilku lat.
Do dzisiaj także wszelka przemoc i użycie broni jądrowej w filmach czy w grach jest zwykle cenzurowane. Japończycy mają luźniejsze podejście do kwestii seksualności, jednakże przemoc znacząco ich odrzuca. Warto także zapoznać się z najsłynniejszym filmem anime Grobowiec Świetlików. Ten dramat pokazuje jakie skutki niosły za sobą bomby atomowe.