×

Ognie św. Elma są niegroźne, ale zwiastują dużo groźniejsze zjawisko atmosferyczne

Tajemnicze błyski wyglądają intrygująco i mocno przypominają błyskawice. Jednakże ognie św. Elma są zjawiskowym ostrzeżeniem niż groźbą samą w sobie.

Reklama

Widowiskowe i całkiem niegroźne

Ognie św. Elma pojawiają się tam, gdzie wysokie napięcie elektryczne wpływa na gaz. Wówczas są one widoczne przed burzą, kiedy ziemia jest naładowana elektrycznie, a różnica potencjałów elektrycznych między chmurą a ziemią jest wysoka.

Pojedynczy ogień św. Elma jest formą plazmy. Pole elektryczne wokół przedmiotowego obiektu powoduje jonizację cząsteczek powietrza, wytwarzając słabą poświatę dobrze widoczną w warunkach ograniczonego oświetlenia.

Zjawisko pojawia się wówczas na krawędziach przeróżnych struktur czy elementów naturalnych (drzewa, skały) oraz tych stworzonych ręką człowieka (krawędzie budynków, maszty statków). Ich widok to zapowiedź potężnej burzy, która może być niebezpieczna.

Reklama

Napięcie rozrywa cząsteczki powietrza, a gaz zaczyna żarzyć. Do rozpalenia ognia św. Elma potrzeba około 30 000 woltów na centymetr przestrzeni (chociaż ostre punkty krawędzi mogą je wyzwolić przy nieco niższych poziomach napięcia).

Błogosławiona nazwa?

Erazm z Formii znany też jako Elmo to urodzony około 240 roku święty Kościoła katolickiego. Jest on patronem żeglarzy oraz uznawany jest za obrońcę przed zarazą, a także w czasie kolek i boleści brzucha. Te ostatnie dolegliwości są mu przypisywane ze względu na tortury, jakie przeszedł.

Według podań wyrywano mu wnętrzności, a później nawijano je na drewnianą korbę. Nazwa ogni wzięła się stąd, że w czasie gdy św. Elmo wygłaszał kazanie, obok niego uderzył piorun. Ten jednak nie przejął się tym zbytnio i dalej głosił Słowo Boże.

Według marynarzy występowanie ogni świadczy o wstawiennictwie Świętego i o jego ochronie nad okrętem. Według nich był to znak, że modlitwy o bezpieczną podróż zostały wysłuchane, a statek bezpiecznie zawinie do portu. Dzisiaj z reguły widzą je piloci samolotów. Poniżej nagranie z kokpitu Boeinga C-17:

Reklama

Fotografie: Wikipedia

Mateusz Zelek

Fan zoologii, paleontologii oraz technologii. W wolnych chwilach zapalony gracz gier wideo, ale nie pogardzi też dobrą książką.

Może Cię zainteresować